Futsal
Misja pięknie zakończona
Piąte z rzędu mistrzostwo kraju futsalowców Rekordu jest jednocześnie efektownym zwieńczeniem pewnej ery. Idą zmiany….
Z ostatnim meczem sezonu 2020/21 dobiegnie końca trenerska misja z biało-zielonymi Andrzeja Szłapy, z którym rozmawiamy na miesiąc przed finałem rywalizacji w Statscore Futsal Ekstraklasie.
Niemal dokładnie sześć lat temu, w połowie kwietnia 2015 roku, powierzono Ci samodzielne prowadzenie futsalowej ekipy Rekordu, pierwsza Twoja myśl po tamtej decyzji?
- Była taka, że trzeba zakończyć swoją karierę zawodniczą. Wiedziałem jednak, że prędzej czy później, ten moment w końcu kiedyś nastąpi. Może zakładałem, że będzie to mieć miejsce nieco później, ale doceniałem to przed jakim wyzwaniem postawił mnie klub i jakim zaufaniem obdarzył prezes Janusz Szymura. Tym sposobem podjąłem dwie decyzje naraz – o końcu gry w piłkę i podjęciu się „trenerki”, jako pierwszy szkoleniowiec zespołu.
Dziś pewna era dobiega końca, po dwóch brązowych medalach MP, przyszło pięć tytułów mistrzowskich z rzędu, były dwa Puchary Polski, klubowa kolekcja wzbogaciła się o trzy Superpuchary – to przepiękna karta sukcesów…
- Obejmując zespół nawet w najskrytszych snach, marzeniach nie założyłbym, że czeka nas tyle sukcesów. Przy czym uczciwie muszę zaznaczyć, że przejmując prowadzenie zespołu ten pierwszy z brązowych medali był praktycznie pewien i był zasługą głównie Adama Krygera. Natomiast nigdy w życiu nie przypuszczałem, że doświadczę tylu sukcesów w Rekordzie, w tak krótkim czasie. To cieszy, że wpierw przez trzy lata w roli zawodnika, a potem jako trener tyle fajnych zdarzeń miało miejsce. Jasne, wiadomo, że człowiek z natury na ogół nie do końca czuje się spełniony. Chciałoby się na stałe uczestniczyć w fazie Elite Round Ligi Mistrzów, czy nawet wystąpić w Final Four, ale mówiąc realistycznie – to piekielnie trudne w aktualnej dobie naszego i europejskiego futsalu. Niemniej uważam, że dużo udało nam się osiągnąć. Mam nadzieję, że wszyscy w klubie i wokół niego są z naszych sukcesów zadowoleni, ja – tak!
Po wynikach w rozgrywkach Pucharu Polski – poprzedniej i bieżącej edycji oraz tegorocznej Ligi Mistrzów – nie odniosłeś wrażenia, że dotyka Was, konkretnie: Ciebie i zespół, syndrom tzw. zmęczenia materiału?
- Zawsze i wszędzie, a najczęściej w szatni powtarzaliśmy sobie, że trzeba sobie szanować każdy wygrany mecz, ale też wiedzieliśmy, że porażki kiedyś tam nadejdą. To się rzeczywiście nam przydarzyło w dwóch ostatnich edycjach Pucharu Polski. Być może jest coś takiego, jak wzajemne zmęczenie sobą, zawodników mną, a moje zawodnikami? To jednak chyba normalne zjawisko w grupie ludzi. Po sześciu latach wspólnej pracy, trudno tego uniknąć. Ale już nasze wyniki w lidze na to nie wskazują, dotychczas przegraliśmy w niej tylko jeden mecz bieżącego sezonu. Po prostu nasza drużyna podchodzi do swoich obowiązków profesjonalnie, na sto procent wykonuje nakładane zadania i podchodzi do każdego, najbliższego meczu, jako tego najważniejszego. Ale porażka w Pucharze Polski oraz wcześniejsza w Lidze Mistrzów może tworzyć takie wrażenie, że jest coś takiego, jak wzajemne zmęczenie materiału.
Najtrudniejsza chwila, moment w trakcie tych sześciu lat?
- Były chyba trzy takie momenty, kiedy było naprawdę trudno, a które mogę wymienić jednym tchem. Pierwszy, gdy kończył się mój drugi, pełny sezon w roli trenera, to osławione już 0:3 na wstępie finałowego meczu sezonu z Gattą przed czterema laty. Przypomnę, że schodząc na przerwę prowadziliśmy już 7:4. Przegrywaliśmy 0:3, ale podnieśliśmy się, co uważam za przełomowy moment (na zdjęciu poniżej - fragment pomeczowej, mistrzowskiej fety - przyp. TP). Drugi równie trudny moment miał miejsce, gdy walczyliśmy z rumuńską ekipą z Timisoary o awans do Elite Round. Dość długo broniliśmy się przed zespołem grającym w przewadze, przy naszym prowadzeniu 1:0. Gdy w końcu Rumuni doprowadzili do wyrównania nasz awans zawisł na cienkim włosku. Walką, zdrowiem i zaangażowaniem osiągnęliśmy cel. No, a trzeci trudny moment, to rozczarowanie porażką z United Galati w styczniu, w Lidze Mistrzów. Wiedziałem, czułem, że jesteśmy lepszym zespołem od rywali, a jednak przegraliśmy to spotkanie.
Dla przeciwwagi – najwspanialszy moment, ten do którego wracasz wspomnieniami najchętniej?
- Znów przywołam ten trudny, ale dla nas z radosnym finałem i awansem do Elite Round, mecz z Timisoarą. Drugi fajny moment, wynika z pierwszego – zagraliśmy na upragnionym turnieju, w Barcelonie, w Palau Blaugrana. To są rzeczy, których się nie zapomina, zostają do końca życia. No i trzeci, powiedziałbym „zbiorowy moment” – każdy ze zdobytych tytułów mistrzowskich w kraju, nawet jeśli złoto zapewnialiśmy sobie na parę kolejek przed końcem sezonu.
A propos, nie uwierzę, jeśli powiesz, że mimo wszystko ten ostatni, przypieczętowany w sobotę meczu z chorzowianami, smakował identycznie, jak każdy poprzedni….
- Ten mecz był wyjątkowy z kilku względów. Przede wszystkim dał nam mistrzostwo Polski już cztery kolejki przed zakończeniem rozgrywek. Udowodniliśmy, że jesteśmy w stanie w tym sezonie wygrać z Cleareksem. Zagraliśmy bardzo dobry mecz na wysokim tempie, dużej skuteczności oraz unikając przy tym błędów własnych. Byłem bardzo zadowolony z postawy zespołu w tym dniu.
Gwoli przypomnienia, masz za sobą również dwa sezony w roli „rekordzisty”-zawodnika, w tym podstawowego gracza pierwszej mistrzowskiej ekipy biało-zielonych. Wcześniej po tytuły mistrzowskie i puchary sięgałeś z Cleareksem Chorzów, masz w dorobku pucharowe trofea oraz medale z krakowską Wisłą, chciałbym Cię zapytać o podstawowe różnice między złotem zdobytym na parkiecie, a na trenerskiej ławce? Emocje?
- To przede wszystkim! Jeśli jesteś zawodnikiem, myślisz na boisku o swojej grze, swojej czwórki, ewentualnie drużyny, bo w końcu grasz na jej konto, pracujesz na jej sukces. Zwycięstwa cieszą, ale skupiasz się raczej na sobie. Jasne robisz wszystko na sto procent, mówię o przygotowaniu się do meczu o udziale w nim, ale koncentrujesz się niemal wyłącznie na sobie samym. I to jest właśnie podstawowa i największa różnica między byciem zawodnikiem, a trenerem. Tu odpowiadasz za wszystko i za wszystkich. Jak będziemy grać, jaką obrać taktykę i styl gry, jak wybrać skład. To jest ta odpowiedzialność, z którą musi zmierzyć się szkoleniowiec, zawodnik jest od niej wolny. Różnica w poziomie stresu jest również dostrzegalna, ale ta największa tkwi jednak w odpowiedzialności. Pracujesz z grupą ludzi i zawsze pojawiają się jakieś niedociągnięcia, każdy z jej członków zmaga się z mniejszymi lub większymi problemami zawodowymi, czy osobistymi. Każdy również pracuje nad tym, aby osiągnąć jak najwyższą formę sportową. Ktoś to wszystko musi na końcu spiąć. Kiedy jesteś zawodnikiem myślisz o swojej treningowej pracy, ewentualnie zawodowej przez osiem godzin dziennie. Kiedy jesteś trenerem, faktycznie pracujesz przez 24 godziny dziennie, non-stop myślisz o zespole.
Na koniec i pół żartem, pół serio, de facto końca kariery zawodniczej nie zakończyłeś, a przynajmniej nie ogłosiłeś tego oficjalnie…
- Nie było potrzeby, aby to uczynić. To było jasne dla wszystkich, a przynajmniej dla mnie, objęcie Rekordu było równoznaczne z zakończeniem zawodniczej kariery. Fakt, nigdy tego oficjalnie nie powiedziałem, ale może i lepiej, bo był taki moment, kiedy musiałem wejść na parkiet (śmiech). Braliśmy udział w przedsezonowym turnieju we Wrocławiu, „Futsal Masters”. Grypa jelitowa i kontuzje bardzo mocno przetrzebiły nasz zespół. Turniej z udziałem zagranicznych ekip, fajnie zorganizowany, ale mieliśmy duży dylemat, czy przepraszając organizatorów nie pojechać jednak do domów przed ostatnim dniem rywalizacji. Jednak z szacunku dla organizatorów, gospodarzy zdecydowaliśmy się zagrać. Żeby nie narażać nie w pełni zdrowych zawodników, samemu ciesząc się dobrym zdrowiem, wystąpiłem w ostatnim meczu z Acaną. Może rewelacyjnie nie było, ale wygraliśmy tamto spotkanie, więc chyba nie było też źle…
Czy jest coś, co nie zapytałem, a co chciałbyś dopowiedzieć?
- Fajny czas tych minionych sześć sezonów w roli trenera Rekordu. Mnóstwo ligowych zwycięstw i radości, które one niosą. A propos podsumowałem sobie statystycznie tych sześć lat w lidze – to 121 zwycięstw, 14 porażek i 13 remisów, o bilansie bramkowym nawet nie wspomnę. Nie ma w lidze zespołu, który w ostatnich latach mógłby się z nami równać. Jeśli ktokolwiek, to może Clearex z dawnych lat…
Dziękuję za rozmowę, za te wspaniałe lata i powodzenia życzę!
- Dziękuję.
Rozmawiał: Tadeusz Paluch/foto: MŁ i PM (archiwum)