Piłka nożna

Piłka nożna | 26-09-20

Rekord B-B – Ruch Chorzów 1:2 (1:0)

O wyniku przesądził gol z rzutu karnego, w doliczonym czasie gry...

Rekord Bielsko-Biała – Ruch Chorzów 1:2 (1:0) koniec meczu

1:0 Rucki (42. min.)

1:1 Kwaśniewski (73. min.)

1:2 Idzik (90+2. min., z rzutu karnego)

Rekord: Szumera – Kareta, Rucki (61. min. Czaicki), Mączka, Caputa, Gaudyn (82. Iwanek), Wyroba, Sobik, Żołna, Szymański, Guzdek (70. N. Wróblewski)

Choćbyśmy założyli najbardziej różowe okulary, aby spojrzeć na grę bielszczan w tym spotkaniu, przyznać musimy – chorzowianie zasłużyli na trzypunktową zdobycz. Ekipa gości mocno i rzetelnie zapracowała na komplet „oczek” na pełnym dystansie. Patrząc na wynik z bielskiej perspektywy, najbardziej żal wypuszczenia choćby jednego punktu w końcowych sekwencjach spotkania. Jeśli szukać pozytywów w porażce, to z całą pewnością „niebiescy” musieli włożyć w ten mecz nieporównywalnie więcej wysiłku, niż w wygraną na Stadionie Miejskim przed rokiem.

Zaczęło się nieciekawie dla gospodarzy, bowiem już w 1. minucie, po faulu Dariusza Ruckiego, goście egzekwowali rzut wolny. Tak w tym, jak i przy kilku kolejnych okazjach dla Ruchu kończyło się na strachu. Chorzowianie natarli na biało-zielonych ze spodziewanym impetem, na co defensywa Rekordu była dobrze przygotowana. Nawet jeśli dochodziło do spięć w okolicach pola karnego gospodarzy, to można było odnieść zasadne wrażenie, iż „rekordziści” są pewni w stu procentach swoich poczynań. Co więcej, bielszczanie może „nienachalnie”, ale bardzo groźnie kontrowali. Już w 7. minucie „postraszył” szarżą Kamil Żołna. W drugiej fazie pierwszej połowy dwa świetne rajdy i podania zaliczył Bartosz Guzdek, w obu przypadkach Marek Sobik i K. Żołna chybili celu. Gol na wagę prowadzenia padł chyba w najmniej oczekiwanym momencie, po kornerze Rekordu. Rośli obrońcy Ruchu wyekspediowali piłkę poza pole karne, nie spodziewali się jednak, że futbolówka wróci w „szesnastkę”, a tu ku zaskoczeniu obrońców czyhał kapitan biało-zielonych. Okoliczności i samo trafienie D. Ruckiego wywołały niemały szok wśród 2200-stu kibiców na stadionie, z których zdecydowaną większość (ok. 1800) stanowili fani chorzowian.

Kto spodziewał się „obrony Częstochowy” ze strony bielszczan po przerwie, tego musiała zaskoczyć okazja, przed którą stanął w 48. minucie M. Sobik. Skrzydłowy Rekordu nie zdołał jednak zaskoczyć płaskim strzałem z pola karnego Jakuba Bieleckiego. W miarę wyrównany dotąd obraz potyczki odmieniło wejście na boisko Tomasza Foszmańczyka. W parze z Łukaszem Janoszką było już komu uporządkować żywiołową, ale dość chaotyczną ofensywę Ruchu. Rozochocił się strzelecko Michał Mokrzycki, uaktywnił „na szpicy” Mariusz Idzik, a biało-zielona defensywa coraz częściej trzeszczała w szwach. To nie był już monolit z pierwszej połowy, pojawiły się błędy w ustawieniu, jak i indywidualne, czasami karygodne „usterki”. Do czasu „łatał dziury” Konrad Kareta, porządnie swoją robotę w bramce wykonywał Jakub Szumera. No właśnie, do czasu… Trochę przypadkiem, z rykoszetem, trafił do bramki gospodarzy zza linii pola karnego Piotr Kwaśniewski. W tej sytuacji, po wyrównującym golu, nietrudno sobie wyobrazić frontalny atak gości napędzanych dopingiem tak licznej rzeszy kibiców. Bielszczanie zostali zepchnięci do głębokiej obrony, w której do feralnego zagrania ręką K. Karety „rekordziści” z problemami, ale sobie radzili. Olbrzymie emocje skończyły się z trafieniem M. Idzika z 11-stu metrów. Żal, bo J. Szumera był bliski obrony strzału z „wapna”, żal że w doliczonym czasie gry…

TP/foto: PM