Słowo „czas” w trakcie naszej mini-sondy padało najczęściej i było odmieniane przez wszystkie przypadki.
Nie dało się również nie zauważyć, piłka jakby zeszła na nieco dalszy plan...
Dla szkoleniowca naszych trzecioligowców, jak chyba wszystkich trenerów, bezczynność jest powodem do rosnącej irytacji, by nie rzec – frustracji. – Trochę mnie już „nosi” – brzmi autoocena Dariusz Mrózka. Jednak z dalszej rozmowy wynika, że wcale nie jest tak źle, sposobów na zagospodarowanie wolnego czasu nie brakuje. - Z zespołem nadal pracujemy „zdalnie” i według rozsyłanych rozpisek. A ogólnie i w życiu – stosujemy się do rządowych zaleceń. A prywatnie, mnóstwo czasu spędzam w domu. Ale staram się również dbać, choć nieprzesadnie, o dyspozycję fizyczną, głównie spacerując i jeżdżąc na rowerze. No i mam wreszcie czas, aby nadrobić trochę zaległości związanych z kursem UEFA Pro. Jest okazja, aby „ruszyć” z pisaniem pracy oraz przygotować się do kwietniowej sesji, która tym razem będzie mieć inną formę. Z wiadomych względów nie zjedziemy się do Białej Podlaskiej, a wszystkie zajęcia będą mieć charakter wideo-konferencji. Dlatego też nie rozstaję się z tzw. literaturą fachową - zaznacza trener biało-zielonych.
A jak w dobie kwarantanny poczyna sobie prowadzący pierwszoligowy zespół „rekordzistek” Marcin Trzebuniak? - Niesłychanie dużo czasu spędzam w domu, z żoną. Oboje jesteśmy pedagogami, więc na co dzień tyle czasu dla siebie nie mamy. Ponieważ małżonka jest nauczycielką w klasach I-III, sporo czasu poświęca na przygotowanie i prowadzenie lekcji za pośrednictwem internetu – klaruje szkoleniowiec bielszczanek, który może oddawać się trochę zarzuconym pasjom, o których wcześniej nie wiedzieliśmy. Ale szczerze przyznajemy – nigdy o nie pytaliśmy. Mogę się oddać na przykład gotowaniu – mówi M. Trzebuniak. - Moja specjalność? Rosół i sos z wołowiny, akurat dzisiaj to jest w naszym menu. Z innych specjałów, czego absolutnie nie polecam swoim zawodniczkom (śmiech), to golonka w kapuście. Plusem ostatnich tygodni jest również to, że mogę wrócić do książek, które kiedyś już zacząłem czytać, a pozostały przeze mnie zarzucone, jak np. pozycje o sławach trenerskich – Pepie Guardioli i sir Aleksie Fergusonie. „Na tapecie” mam także książkę podarowaną przez mój zespół „Robimy hałas”, o Jurgenie Kloppie.
Na koniec naszego sondażu wirtualnie zaglądamy do domostwa Andrzej Szłapy, trenera futsalowych mistrzów Polski, który wydaje się swój wolny czas optymalnie wypośrodkował. - Pierwszy i podstawowy sposób na domową kwarantannę, to integracja z półtoraroczną Zuzią. Mam wreszcie czas dla córki! – z nieskrywaną satysfakcją komunikuje dumny Tata. - A drugą receptą jest praca. Na ogół, na co dzień, pracujemy na bieżąco, w pędzie, stąd niektóre rzeczy odkładamy na bok, „na później”. No i to jest ten dobry moment, żeby wreszcie siąść, poprzeglądać pewne stare materiały, przeanalizować, posegregować, czasem wyrzucić. No i korzystam z faktu, że dysponujemy małym, przydomowym ogródkiem, a w pobliżu mamy las. Dlatego codziennie rano, w towarzystwie swojego psa, urządzam sobie taką pięciokilometrową przebieżkę. Obiecywałem sobie, że po zakończeniu czynnego grania będę to robił stale i systematycznie. Miałem nawet za cel udział biegach półmaratońskich, czy maratonach. To pierwsze nawet się udało spełnić, ale na to drugie zabrakło po prostu czasu, cierpliwości i systematyczności. Więc wróciłem do swojego dawnego postanowienia, przynajmniej w rekreacyjnym zakresie. Szkoda tylko, że mój czworonóg jest słabym „kompanem” do biegania. Po trzech kilometrach trzeba go wyraźnie „dopingować” do pokonania reszty dystansu (śmiech) – komentuje postawę podopiecznego szkoleniowiec „rekordzistów”.
Jak w identycznych okolicznościach radzą sobie zawodniczki i zawodnicy Rekordu, o tym wkrótce…
TP/foto: MŁ